piątek, 12 marca 2010

Początki...

Spotykając się o 17.30 na dworcu dnia 04.03.2010 roku, nie wiedziałam na co się piszę. Kiedy ujrzałam minę rodziców i to przerażenie, zaczęłam się zastanawiać jak nawiać i udać że to nie ja, nagle musiałam zacząć uspokajać rodziców, że przecież będzie wszystko oki, a sama miałam ochotę żeby ktoś mnie przytulił i powiedział "Elka będzie dobrze". No i się zaczęło, przyjechał pociąg i cóż witaj przygodo. Do czasu pierwszej wizyty konduktora i... tak zaliczona wpadka dzięki Madzi (brak pieczątek na legitymacji) i przekonywanie konduktora, że oczywiście dokupimy bilet, po około 20 minutach udało nam się udobruchać konduktora, który poszedł, kiedy podeszła do mnie Justyna z tekstem "Pani Elu ja nie mam legitymacji" Jak ja chciałam wtedy wyskoczyć z tego pociągu. Zastanawiałam się kiedy ktoś wyskoczy z kolejną ekstra nowinką. W Lublinie przesiadka, oczywiście nie dokupiliśmy biletu licząc na odrobinę szczęścia lub ślepotę konduktorów. Justynie wymyśliliśmy że, bidulkę okradli i o dziwo udało się ale oczywiście Madzia musiała zaliczyć kolejną wpadkę, tym razem w roli katów była Policja, oj Madzia Madzia te fajki cię kiedyś dopadną ;P. Podróż zaczęła w miarę pomyślnie przelatywać stacja za stacją. Ja jako królowa trędowatych miałam prawie pusty wagon, dobrze, że choć Majka, Sylwia, Justyna i Marta zlitowały ze mną siedzieć choć po prostu nie miały wyjścia innego. Zaczęły się ciekawe rozmowy, nasz przedział nagle stal się przedziałem prawdy i z pustego przedziału nagle wyszło nas ciut za dużo ;) ale jakże ciekawie było dowiedzieć się o sobie różnych rzeczy.

Po wyznaniach w przedziale szczerości, dotarliśmy już bez większych wpadek do Goleniowa. Tam busikiem, mieliśmy dojechać do naszego upragnionego Maszewa, ale okazało się że jest nas o wiele więcej i podstawili nam autokar ( jak miło z ich strony że nie kazali nam czekać na tym mrozie, bo na bank w busika małego nie zmieścili byśmy się).
Kiedy naszym oczom ukazało się Maszewo, byliśmy szczęśliwi że po 15 godzinach jesteśmy na miejscu. Na miejscu został nam przydzielony domek nad pięknym jeziorkiem.
Po wejściu do domeczku okazało się że jest zabójczo zimno i tu rozpoczyna się rola Bartusia ( tak kocham Cię Bartuś za to "ciepełko "). Domek okazał się bardzo przytulny i taki domowy, nasze mieszkanko, w którym zostaliśmy jedną wielką rodzinką.
Co się działo później hmmmmm tego chyba już się nie da opisać tak prostymi słowami........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz